Co pan pomyślał, gdy pańskie lex deweloper – razem z lex Szyszko – wskazano w 21 tezach samorządowców jako przykład regulacji centralnych dewastujących przestrzeń publiczną w miastach i gminach?
Te tezy odzwierciedlają ideologię, zgodnie z którą władze lokalne mają mieć jak najwięcej swobody, kosztem kontroli państwa, ze wszystkimi tego konsekwencjami dla obywateli. Konieczność zapewnienia ładu urbanistycznego jest zadaniem lokalnym, ale koszty jego braku płacimy wszyscy. I najbardziej winni tej sytuacji są ci, którzy wydają warunki zabudowy, czyli m.in. prezydenci podpisani pod 21 tezami. Tymczasem osiedle w szczerym polu w ramach standardów tzw. specustawy mieszkaniowej powstać nie ma prawa, a dzięki wuzetkom już może. I tak się faktycznie dzieje. Tak więc samorządowcy, publikując swoje tezy, szukają paliwa politycznego i stają w obronie swoich interesów. A zwłaszcza wydawanych w zaciszu gabinetów wuzetek. Bo w ramach specustawy nie powstała jak dotąd żadna kontrowersyjna inwestycja. Tutaj wszystko jest jawne.
Jest pan pewien? Bunt samorządowców nie bierze się znikąd.
Bardzo mało jest przypadków skutecznych uchwał lokalizacyjnych, czyli takich, w których samorządowi radni wyrazili zgodę na inwestycję. W przypadku specustawy mieszkaniowej mamy z jednej strony taką samą sytuację jak dziś przy wuzetkach, a jednocześnie – różną. Taką samą, bo wniosek inwestycyjny można złożyć bez wymogu dysponowania danym gruntem. Ale samo złożenie wniosku jeszcze niczego nie oznacza, bo decyduje rada. Różnica jest taka, że w przypadku specustawy mieszkaniowej wnioski są poddane publicznym konsultacjom i badana jest zgodność koncepcji urbanistyczno-architektonicznej ze standardami. W przypadku wuzetek nieoczekiwanie rosną obok nas wieżowce.
Reklama
Czyli jeśli dziś w ramach lex deweloper powstaje jakaś kontrowersyjna inwestycja, to rada miasta jest sama sobie winna, bo wyraziła na to zgodę?
W tym trybie to trudno jest mówić o kontrowersyjnych decyzjach, bo wszystko jest jawne, choć pewnie nigdy nie ma zupełnej jednomyślności. Mieszkańcy mogą wyrazić swój pogląd w trakcie konsultacji, rada musi głosować, a cały proces jest transparentny. Wreszcie wiadomo, jakie wnioski wpływają do urzędu miasta i w jaki sposób są traktowane.
Sugeruje pan, że samorządy się buntują, bo bronią dotychczasowych procedur, które pozwalały im działać w cieniu?
Naruszyliśmy pewne interesy i powodem frustracji wielu prezydentów miast jest to, że takie wnioski nie mogą być rozpatrywane wyłącznie w gronie urzędników i inwestora, ale stały się publicznie dostępne. Nie można mówić, że ustawa jest zła tylko dlatego, że ktoś złożył kontrowersyjny wniosek. Odpowiedzialność spoczywa na samorządzie.
Czyli dziś inwestor ma dwie drogi do wyboru – wnioskować o wuzetkę lub w trybie lex deweloper.
Tak. Ale docelowo chcemy zlikwidować i wuzetki, i wszystkie specustawy typu lex deweloper, a zamiast tego stworzyć nowy, spójny system planowania przestrzennego.
Na jakim etapie jest nowa ustawa o planowaniu i zagospodarowaniu przestrzennym?
Nazwałbym go prekonsultacjami. Czekamy na opinie samorządów, architektów, urbanistów i ruchów miejskich, by wyjść z gotowym projektem. Najważniejsi interesariusze pracują nad uwagami, ze strony samorządów otrzymuję skrajnie różne oceny tego projektu.
W tej kadencji go nie uchwalicie.
To mało prawdopodobne. Zależy nam na zgodzie wszystkich zainteresowanych co do tego, że to właściwy kierunek.
Po lekturze 21 tez samorządowców PiS zaczął straszyć Polaków wizją podatku katastralnego. Dlaczego?
Bo takie pomysły są zgłaszane przez intelektualne zaplecze opozycji, m.in. Forum Idei Fundacji Batorego. I to jest niezwykle groźne. Powiązanie podatków z wartością, a nie wielkością nieruchomości i pozostawienie swobody samorządom oznacza dla obywateli potężne turbulencje, z potencjalną utratą mieszkania włącznie.
Wiele samorządów chciałoby obniżenia niektórych sztywnych stawek opłat lokalnych, by być bardziej konkurencyjnym w stosunku do swoich sąsiadów.
Konkurowanie stawkami podatku od nieruchomości dzisiaj jest możliwe.

Trwa ładowanie wpisu

Spójrzmy na statystyki dotyczące „Mieszkania plus”. W opracowywanych wnioskach inwestycyjnych, a więc na najbardziej wstępnym etapie, jest ok. 40,8 tys. mieszkań. Na etapie projektowania jest 15,4 tys., w budowie – 658, a gotowych do użytku – 867. Jest pan zadowolony z tych statystyk?
Zadowolony jestem z tego, że udało się stworzyć stabilne ramy programu, zwłaszcza po ostatniej nowelizacji ustawy o Krajowym Zasobie Nieruchomości (KZN).
Serio? Po niemal czterech latach rządzenia mówi pan o „ramach programowych”?
Program zaczynaliśmy w 2016 r. w innych realiach rynku mieszkaniowego. Nikt nie przewidział dużego wzrostu kosztu materiałów budowlanych, trudności z dostępem do pracowników czy radykalnie zmniejszonej podaży gruntów i wynikających z tego wyższych cen. Dziś stworzyliśmy ramy, które te zmiany i nasze doświadczenia uwzględniają. Do połowy tego roku będziemy mieli 50 tys. wniosków w TFI na finansowanie projektów, co de facto oznacza realizację inwestycji. Po nowelizacji ustawy o KZN dojdą grunty państwowe, na których jest potencjał 63 tys. mieszkań. Na koniec roku osiągniemy obiecany przez premiera pułap 100 tys. mieszkań na etapie wniosków.
W pół roku przyspieszycie z 50 tys. do 100 tys.?
Znaczna część gruntów państwowych w KZN, objętych nowelizacją ustawy, jest już przygotowana do tego, by składać wnioski o decyzje inwestycyjne. A to skraca proces o wiele miesięcy. Proszę zauważyć, jak szybko wzrasta pula mieszkań w programie.
Ile z tych 100 tys. mieszkań na koniec 2019 r. będzie gotowych do użytku?
Około tysiąca. Na koniec kolejnej kadencji będziemy oddawać już rocznie 50 razy tyle. Rozpędziliśmy tę maszynę. To mechanizm inwestycyjny na lata.
Jak samorządom idzie wydawanie zaświadczeń potrzebnych do przekształcenia użytkowania wieczystego we własność, bo na początku roku pojawiły się głosy, że tempo jest marne?
Na razie bazujemy na danych z ksiąg wieczystych za I kwartał. Wynika z nich, że wydano ok. 300 tys. zaświadczeń z wymaganych 2,5 miliona. Dane za I półrocze będziemy mieć w lipcu. Choć oczywiście są jeszcze miejsca, gdzie mamy do czynienia z jawną obstrukcją, choćby miasto, w którym właśnie rozmawiamy.
Skąd pan wie, że jest to celowe działanie władz Warszawy, a nie np. skomplikowana sytuacja związana z gruntami, podziałem nieruchomości, dekretem Bieruta itd.?
To po części prawda. Z pewnością tutaj tych problemów jest więcej. Tylko w żadnym innym mieście nie interpretowano ustawy w sposób tak ograniczający możliwość uwłaszczenia jak w Warszawie.
Jakie są plany do końca tej kadencji?
Chciałbym, aby w tym roku udało się zakończyć prace nad nowym prawem budowlanym, zakładającym m.in. uproszczenie projektów inwestorskich, legalizację starych samowoli budowlanych i wprowadzającym wiele ułatwień dla inwestorów. Chcemy też dać możliwość dodatkowego wspierania modernizacji wielkiej płyty z Funduszu Termomodernizacji i Remontów oraz zależy nam na zlikwidowaniu pewnych absurdów, np. zakładających, że paczkomaty to obiekty budowlane wymagające specjalnych pozwoleń.
A jakie są plany na kolejną kadencję?
Na pewno nowy system planowania przestrzennego, połączony z systemem planowania rozwoju oraz całkowita likwidacja użytkowania wieczystego w Polsce i stworzenie na nowo w kodeksie cywilnym instytucji ograniczonego prawa rzeczowego. To wszystko wymaga czasu, ale mam nadzieję, że jeśli w 2020 r. przeprocedujemy reformę i zaczniemy ją wdrażać w 2021 r., to do końca przyszłej kadencji całkowicie zlikwidujemy użytkowanie wieczyste w Polsce.