Kilkadziesiąt tysięcy złotych. Tyle zarabiają miesięcznie prezesi największych spółdzielni mieszkaniowych. Rekordziści zgarniają po 70 tys. To więcej niż prezydent i premier Polski razem wzięci. Więcej niż prezydenci miast, w których spółdzielnie działają. I mniej więcej tyle, ile menedżerowie największych spółek kapitałowych.
Kierownictwo spółdzielni doskonale wie, że wycenia swoje usługi ponad miarę. Dlatego większość szefów betonowych molochów, choć zgodnie z prawem powinni ujawniać swe zarobki spółdzielcom, ima się najróżniejszych sztuczek, by ludzie nie dowiedzieli się, ile zarabiają.
Prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Pojezierze” inkasuje 60 tys. zł miesięcznie. Jego dwaj zastępcy przytulają po ok. 40 tys. zł – poinformował kilka dni temu „Fakt”. Kierownictwo tej spółdzielni nie ujawnia takich informacji, dziennikarze ustalili to na podstawie sprawozdania finansowego, do którego dotarli sami spółdzielcy. Zdaniem senator Lidii Staroń nie jest to wcale rekord Polski. Są szefowie spółdzielni, którzy zgarniają jeszcze więcej. A są też tacy, o których zarobkach krążą legendy. Przykład? Spółdzielnia Mieszkaniowa „Bródno” w Warszawie. Jej członkowie na swym forum internetowym zastanawiają się od kilku miesięcy, ile zarabia prezes. Niektórzy mówią o sześciu średnich krajowych (czyli prawie 30 tys. zł). Inni o ośmiu (40 tys. zł). Członek spółdzielni po wejściu na jej stronę internetową nie ma możliwości sprawdzenia, kto ma rację.
Reklama
Zarobki niektórych prezesów zostały ujawnione po tym, gdy zostali lokalnymi radnymi, przez co muszą składać oświadczenia majątkowe. I tak np. prezes Legnickiej Spółdzielni Mieszkaniowej zarabiał jeszcze niedawno prawie 21 tys. zł, prezes spółdzielni „Nasza Praca” w Częstochowie 21,5 tys. zł. Są też tacy, którzy żyją skromniej – nie brakuje prezesów inkasujących po 6–8 tys. zł miesięcznie.
Reklama