W czerwcu średnia cena 1 mkw. stołecznego M wystawionego na sprzedaż wynosiła średnio 8 240 zł. Jeszcze w listopadzie ubiegło roku było to blisko 300 zł więcej – wynika z raportu Szybko.pl, Expandera i Metrohouse & Partnerzy. Ostatni raz właściciele lokali żądali tyle w okresie załamania na rynku. Warszawa nie jest wyjątkiem, podobne trendy możemy zaobserwować w pozostałych dużych aglomeracjach. Okazało się, że majowe wzrosty były jedynie jednorazowym odchyleniem, a trend spadkowy trwa nadal.
– Perspektywa ograniczenia możliwości zakupu mieszkań przy udziale preferencyjnych kredytów nie powstrzymała spadków cen na długo – komentuje Marta Kosińska, analityk Szybko.pl.
Sprzedający obawiają się dziś wygaszenia programu „Rodzina na swoim”. Dopłaty nie znikną wprawdzie z rynku wtórnego, ale nowy przelicznik praktycznie ogranicza możliwości zakupu lokum w stolicy po obecnych cenach do kilkudziesięciu sztuk na peryferiach. Zdaniem Marty Kosińskiej jest to prawdopodobny powód spadków. Właściciele mieszkań również czują presję. Chcą wiec przyciągnąć chętnych i sfinalizować transakcję jeszcze przed zakończeniem programu.
– Warto obniżyć cenę, niż czekać kolejnych kilka miesięcy i stawić czoła kolejnemu spadkowi popytu, z którym będziemy mieli do czynienia pod koniec 2011 roku – radzi analityczka. Z drugiej strony nie jest to jednak równoznaczne z masową wyprzedażą. Według danych przedstawionych przez portal oferty tańsze niż 9 tys. zł za 1 mkw. stanowią nieco ponad 50 proc. rynku. Zatem wciąż nie brakuje osób trzymających cenę na wysokim poziomie. Największy segment – niespełna 1/3 – w stolicy to wciąż lokale w przedziale 9 – 10 tys. zł za 1 mkw.
Reklama
Zgoła inaczej przestawia się sytuacja przy wskaźnikach cen transakcyjnych. W tym przypadku od początku roku obserwujemy nieznaczne wzrosty. Jeszcze w styczniu tego roku przeciętna cena sprzedanego M w stolicy wynosiła 7,8 tys. zł. W czerwcu było to już 100 zł drożej. Jak widać, coraz bardziej spotykają się oczekiwania kupujących i sprzedających. Powodów takiego zachowania jest kilka. Po pierwsze, mamy do czynienia z zapowiadanym od miesięcy urealnieniem cen. Po drugie zaś, wygaśnięcie programu „Rodzina na swoim” działa mobilizująco na obydwie strony transakcji. W sytuacji gdy decyduje chęć szybkiego dopięcia umowy, łatwiej o kompromis w kwestiach finansowych.
Zmiany w RnS muszą jeszcze zyskać aprobatę prezydenta. Według ostatnich doniesień jest to jedynie formalność i w projekcie nie należy spodziewać się większych zmian. Pierwsze efekty na rynku będziemy mogli jednak zaobserwować dopiero późną jesienią. We wrześniu i październiku czeka nas bowiem tradycyjne sezonowe ożywienie, które powinno jeszcze podtrzymać zwiększony ruch wywołany końcem RnS.
Analitycy przestrzegają jednak, że w związku z trudną sytuacją na rynkach finansowych zainteresowanie mieszkaniami w nadchodzących miesiącach będzie mniejsze, niż się spodziewano. W dodatku kupujący wciąż mają ograniczone możliwości finansowe. Pozbawieni bodźca w postaci rządowych dopłat znów zaczną dwukrotnie przeliczać każdą złotówkę przed jej wydaniem. Wszystko to będzie wywierać dodatkową presję na właścicieli mieszkań, by jeszcze spuścili z ceny.