Rynek mieszkaniowy w Polsce, szczególnie w największych miastach, to patologia. Młodzi ludzie, którym zabrakło szczęścia i nie są dziećmi bogaczy oraz niemożliwe jest prowadzenie przez nich życia rentiera w wieku 30 lat, muszą przez kilka lat odkładać pieniądze na wkład własny, by móc przez kolejne kilkadziesiąt lat spłacać kredyt hipoteczny za swoje, za ciasne już po narodzinach drugiego dziecka, mieszkanie.
Jednocześnie inwestycja w nieruchomości uchodzi za jedną z najpewniejszych polis na przyszłość, więc ci, którzy mają pieniądze, kupują mieszkania. I moglibyśmy powiedzieć, że tak działa wolny rynek, gdyby nie to, że ten wolny rynek wszedł już w patologiczne stadium.
Dajmy spokój internetowemu żebrakowi, któremu zabrakło środków na utrzymanie kilkunastu mieszkań zakupionych lub wynajętych długoterminowo w celu wynajmu krótkoterminowego (zaiste fantastyczny to model biznesowy). Uważam, że to nie on jest głupi, lecz głupi są ci, którzy mu wpłacają pieniądze. Serce pewnie mam z kamienia, ale człowieka mi nie żal - rozpoczął biznes, teraz do biznesu musi dokładać. Ot, działalność gospodarcza. Jak nie będzie miał co jeść, niech zacznie sprzedawać mieszkania. A jak zostanie z jednym i nadal mu będzie brakowało na opłaty, to wtedy sam chętnie się dorzucę.
Uregulowanie rynku najmu krótkoterminowego
Najwyższy czas zacząć myśleć o sensownym uregulowaniu rynku najmu krótkoterminowego. Nie chodzi bowiem wcale o uderzenie w drobnych przedsiębiorców. Najczęściej to biznes ludzi z ogromnym majątkiem. Z raportu "Airbnb w Warszawie. Charakterystyka rynku i wyzwania dla miasta" z 2019 r. wynika, że wśród niemal 5,5 tys. ofert umieszczonych w portalu Airbnb z Warszawy 57 proc. lokali należy od gospodarzy dysponujących czterema i więcej "apartamentami". W ostatnich latach powstała całkiem rozbudowana gałąź gospodarki związana z prowadzeniem najmu krótkoterminowego. Wiele nieruchomości jest kupowanych właśnie z tą myślą przez bogatych inwestorów, którzy liczą na stopę zwrotu znacznie lepszą niż z jakiegokolwiek innego sposobu lokowania kapitału.
Szkopuł w tym, że tak jak przy wielu inwestycjach trudno jednoznacznie wskazać tego, kto by na nich tracił, tak w przypadku tworzenia rozbudowanych sieci "apartamentów" na wynajem stratnych wskazać łatwo: to zwykli ludzie chcący kupić jeden lokal na własne potrzeby.
Dostrzegł to Trybunał Sprawiedliwości UE. W wyroku z 22 września 2020 r. (sygn. akt C-724/18 i C-727/18; sprawy połączone) stwierdził, że "uregulowanie krajowe, które ustanawia wymóg uzyskania zezwolenia na wielokrotny, krótkoterminowy wynajem lokalu mieszkalnego klientom zatrzymującym się przejazdem, niedokonującym w nim zameldowania, jest zgodne z prawem Unii". Oznacza to po prostu, że każde z państw członkowskich UE może wprowadzić system uzyskiwania zezwoleń na krótkoterminowe wynajmowanie mieszkań. Może też wprowadzić stosowne ograniczenia, pod warunkiem, że ich celem będzie realizowanie potrzebnej w danym państwie polityki mieszkaniowej.
Trybunał zauważył, że w wielu chętnie odwiedzanych przez turystów miastach podupadł bowiem rynek najmu długoterminowego. Właściciele mieszkań wolą udostępniać swoje lokale na doby za pośrednictwem platform internetowych, gdyż zarobek jest większy. To budzi opór społeczności lokalnych, m.in. studentów oraz osób, których nie stać na zakup nieruchomości, a są życiowo związane z chętnie odwiedzanymi miastami. Tak było we Francji, która zdecydowała się wprowadzić ograniczenia, a za najem krótkoterminowy paryskich garsonier bez zezwolenia nakładała kary po kilkanaście – kilkadziesiąt tysięcy euro. Wiadomo już, że miała do tego prawo.
Co ciekawe, w postępowaniu przed trybunał brał udział polski rząd, który opowiedział się za możliwością uregulowania rynku najmu krótkoterminowego. Skoro wiemy już, że może, liczę na działania. Bo - szczerze mówiąc - bardziej mi żal zwyczajnych 30-letnich ludzi niżeli milionerów, którzy nie chcą wyprzedawać majątku, i gdy tylko pojawi się kłopot, przychodzą do innych po pomoc.