Według Turka epidemia spowodowała, że wzrosty cen mieszkań straciły na dynamice, ale nie zniknęły. Powołując się na dane NBP analityk poinformował, że w największych miastach trzeba płacić o ponad 10 proc. więcej niż przed rokiem.
W trzecim kwartale mieszkania dalej drożały. Na siedmiu największych rynkach przeciętna cena transakcyjna lokalu od dewelopera była o 9 proc. wyższa niż rok wcześniej. W przypadku mieszkań z drugiej ręki wzrosty cen były podobne. Średnia cena, którą wpisywali Polacy w aktach notarialnych wzrosła o 9,1 proc. - napisał Turek.
Zaznaczył, że to wyniki dla Gdańska, Gdyni, Krakowa, Łodzi, Poznania, Warszawy i Wrocławia.
Dodał, że dla rynku mieszkań używanych bank centralny liczy jednak też zmianę cen z uwzględnieniem jakości sprzedawanych mieszkań (tzw. indeks hedoniczny). Sugeruje on, że na największych rynkach mieszkania używane w ostatnim roku zdrożały mocniej, bo o 10,8 proc.
Turek zastrzegł, że dane NBP za trzeci kwartał dotyczą okresu od czerwca do sierpnia. Liczby te bank centralny może jeszcze rewidować przy okazji kolejnych publikacji.
Analityk przyznał, że częściowo wzrosty cen zawdzięczamy w dużej mierze dobrym danym sprzed epidemii. Faktycznie było tak, że pod koniec 2019 roku i na początku bieżącego mieszkania bardzo szybko zyskiwały na wartości. Potem nastąpiła epidemia i wzrosty spowolniły, ale wciąż dane banku centralnego pokazują, że choć dynamika zmian jest 2-3 krotnie niższa niż na początku roku, to kierunek się nie zmienił – mieszkania wciąż drożeją - podkreślił Turek.
Według niego prosta średnia dla siedmiu rynków pokazuje w ostatnim kwartale stabilizację cen, jednak indeks hedoniczny daje wyższy wynik - wskazuje, że przeciętne używane "M” zdrożało pomiędzy kwartałem trzecim i drugim o 1,6 proc.
To może sugerować, że Polacy chętniej kupują mieszkania w gorszych lokalizacjach i niższym standardzie (...). Powody są co najmniej dwa – po pierwsze takie mieszkania są tańsze, a więc zwracają uwagę większego grona kupujących na własne potrzeby. Ponadto takie mieszkania chętnie wybierają inwestorzy, bo co do zasady rentowność wynajmu tańszych lokali jest wyższa niż tych z wyższej półki cenowej - tłumaczy Turek.
Według niego najnowsze dane NBP potwierdzają, że pomimo obaw pojawiających się na początku epidemii, popyt na mieszkania jest wysoki. Fundamentalne powody są przynajmniej trzy.
W obliczu szybko rosnących cen szukamy ochrony przed inflacją. W obliczu niemal zerowego oprocentowania lokat szukamy inwestycji dającej przyzwoitą rentowność. Do tego epidemia spowodowała, że wolimy inwestować w bezpieczniejsze aktywa. Na wszystkie te bolączki odpowiedzią się nieruchomości - wyjaśnia analityk.
W jego opinii historia pokazuje, że inwestorzy długoterminowi mogą liczyć na wzrost cen mieszkań wyższy niż inflacja. Na wynajmie w dużych miastach – choć mniej niż przed rokiem – można zarobić przez rok kwotę odpowiadającą 4 proc. wartości mieszkania. Poza tym nieruchomości są uznawane za bezpieczną inwestycję.
Wszystko to składa się na wysoki popyt na mieszkania w okresie epidemii. Nie byłoby to możliwe gdyby nie fakt, że fundamenty rodzimego rynku mieszkaniowego są mocne. Wzrosty cen, które obserwowaliśmy w ostatnich latach nie miały oparcia w kredytowym boomie, ale dochodach Polaków, które przez ostatnie 6 lat wzrosły niemal tak mocno jak ceny mieszkań – wynika z danych Eurostatu - informuje przedstawiciel HRE Inwestments.
Zwraca uwagę, że nie jest to częsty przypadek, jeśli weźmiemy pod uwagę kraje europejskie. Okazuje się bowiem, że w kilkunastu państwach ceny mieszkań w trakcie trwającej hossy rosły 2, 3 czy nawet 4 razy szybciej niż dochody obywateli.
Dodał, że jak zwykle dane NBP pokazują spore zróżnicowanie regionalne jeśli chodzi o wzrost cen mieszkań. W ciągu ostatnich 12 miesięcy najmocniej mieszkania używane zdrożały w Łodzi (15 proc.) i Poznaniu (17 proc.). W Bydgoszczy, Opolu i Zielonej Górze ceny płacone za mieszkania są o 5 proc. wyższe niż przed rokiem, przy czym ostatni kwartał przyniósł korektę wycen.
Mniejsze wzrosty zanotowano na rynku mieszkań nowych. W trzecim kwartale mieszkania w Gdyni były sprzedawane o 1 proc. taniej niż przed rokiem, a w Lublinie ceny wróciły do poziomu sprzed roku. Na drugim biegunie znajdziemy Kraków, Zieloną Górę, Warszawę i Kielce. W tych miastach deweloperzy sprzedawali "metry” o co najmniej 10 proc. drożej niż przed rokiem.