Prace nad projektem nowelizacji ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1454 ze zm.) trwały od sierpnia ubiegłego roku. Ostatecznie zdecydowano, że opłata ponoszona przez mieszkańców za odbiór odpadów będzie musiała być co najmniej dwa razy większa, jeśli śmieci trafiają do jednego pojemnika. Maksymalna stawka to czterokrotność opłaty ponoszonej przez tych, którzy odpady segregują. To rozwiązanie samorządowcy chwalą, bo projekt, który trafił do Sejmu, zakładał stawkę dwukrotnie większą. Natomiast część gmin już teraz surowo podchodzi do kwestii recyklingu i opłaty dla tych, którzy odpadów nie dzielą na frakcje, określiła na znacznie wyższym poziomie. W przypadku tych samorządów opłata dwa razy większa oznaczałaby obniżkę i mogłaby przynieść skutek odwrotny do zamierzonego – zniechęcić do segregacji.

Resort środowiska zmienia zdanie

I na tym sukcesy samorządowców w przypadku tej nowelizacji się kończą. Największą porażką jest kwestia odbioru śmieci z nieruchomości niezamieszkanych. Obecnie to rady gmin decydują, czy chcą obierać śmieci od właścicieli tych nieruchomości. Chodzi o odpady komunalne z biurowców, instytucji, sklepów, czyli nieruchomości, w których nikt nie mieszka. Na etapie prac nad projektem Komisja Wspólna Rządu i Samorządu Terytorialnego zaakceptowała rozwiązanie, które w odniesieniu do obowiązującego prawa wychodziło w stronę oczekiwań firm odpadowych. Te podnosiły, że obecna sytuacja szkodzi wolnemu rynkowi. Zaproponowano, aby gminy decydowały w sprawie zagospodarowania odpadów z nieruchomości niezamieszkanych, ale ich właściciele mogliby umowy na odbiór odpadów zawierać niezależnie. Mieliby na decyzję w tej sprawie 30 dni od opublikowania uchwały rady gminy. Jednak na ostatniej prostej, już podczas prac komisji w Sejmie, resort środowiska zrobił jeszcze większy ukłon w kierunku firm z branży odpadowej. Ostatecznie w znowelizowanej ustawie określono, że właściciel nieruchomości, w której nie ma mieszkańców, do systemu zorganizowanego przez gminę będzie przystępował dobrowolnie na podstawie zgody wyrażonej na piśmie.
Reklama
– To rozszczelnienie systemu – krytykował rozwiązanie podczas sejmowych prac w komisji zastępca prezydenta Bydgoszczy Michał Sztybel. Podkreślał, że w konsekwencji odpady na jednej ulicy może odbierać nawet kilka firm, co oznacza kilka razy więcej kursów śmieciarek, więcej pojemników. To także więcej hałasu i uciążliwości dla mieszkańców zwłaszcza w wąskich uliczkach gęsto zaludnionych miast. Według samorządowców gminy stracą kontrolę nad odpadami, większe też będzie ryzyko powstawania nielegalnych wysypisk. – To także problem dosypywania śmieci. Już dzisiaj śmieciarki są wyposażone w kamery, GPS-y. Samorządy nie robią nic innego, jak walczą z rozszczelnieniem systemu – mówił Sztybel.
W ocenie samorządowców koszty wyjęcia nieruchomości niezamieszkanych spod parasola samorządu zostaną przeniesione na mieszkańców. Chociaż te odpady to jedynie ok. 17 proc., to są one zazwyczaj najlepiej posegregowane i czystsze, stanowiąc atrakcyjną część rynku – zwłaszcza w dużych miastach.

Branża odpadowa odpiera zarzuty

Karol Wójcik ze Związku Pracodawców Gospodarki Odpadami, podkreśla, że art. 3 pkt 2 ust. 3 ustawy jasno mówi, że gmina obejmuje swoim systemem wszystkich właścicieli nieruchomości na swoim terenie. Ten – jak zaznacza – może być różnie zorganizowany. – Mamy obowiązek składania sprawozdań do gmin, na terenie których odebraliśmy odpady, także tych, które nieruchomości niezamieszkane pozostawiły na wolnym rynku – przypomina. Jak dodaje, samorząd ma obowiązek weryfikowania tych dokumentów. – Zdarza się, że jest to fikcyjny obrót papierami. Metodą na to jest jednak uszczelnienie systemu, wprowadzenie bazy elektronicznej, BDO, a nie nacjonalizacja, przejmowanie zadań przedsiębiorców przez gminy – mówi. I podkreśla, że odpady zebrane przez firmy z nieruchomości niezamieszkanych wliczają się do poziomów odzysku i recyklingu.
Sprawa nieruchomości niezamieszkanych rozstrzygnie się ostatecznie prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu w Senacie. Resort środowiska liczy, że prace nad ustawą zakończą się przed wakacjami parlamentarnymi. W przypadku gdy Senat zaproponuje do ustawy poprawki, Sejm będzie się mógł nimi zająć na trzydniowym posiedzeniu, które rozpocznie się 17 lipca.

Grube reklamówki z opłatą

Od września dodatkowo zapłacimy także za grube reklamówki (powyżej 50 mikrometrów). Zmiany w ustawie o gospodarce opakowaniami i odpadami opakowaniowymi (Dz.U. z 2019 r. poz. 542) dołączono podczas prac nad nowelą ustawy o utrzymaniu czystości i porządku w gminach. Będzie to kwota taka, jaką obecnie dopłacamy do foliówek cieńszych (do 50 mikrometrów), czyli 20 gr plus VAT (23 proc.).
Klienci sklepów być może w ogóle nie zauważą zmiany, bo sieci handlowe po objęciu w ubiegłym roku opłatą recyklingową reklamówek cieńszych wprowadziły do obrotu torby grubsze, za które klienci także płacili. Pieniądze nie szły jednak do kasy państwa, ale sklepu. Budżet stracił na nieszczelnym systemie opłat recyklingowych blisko miliard złotych. Liczono na wpływy z tego tytułu w wysokości ponad miliarda, natomiast – jak informował w czerwcu DGP minister środowiska Henryk Kowalczyk – wyniosły ok. 70 mln zł. Teraz ma się to zmienić – resort liczy na 1,2 mld zł.
Pieniądze z opłaty recyklingowej mają zasilić termomodernizację budynków w miejscowościach, które mają problem ze smogiem.