– Lokali na wynajem jest mało, a czynsze w mieszkaniach wynajmowanych na zasadach rynkowych są dość wysokie. Dlatego wiele osób decyduje się na kupno mieszkania. Rata kredytu jest podobna do czynszu za wynajem – ocenia Jarosław Strzeszyński z Instytutu Analiz Monitor Rynku Nieruchomości. Dodaje, że duży odsetek Polaków mieszkających na swoim to w pewnym stopniu spuścizna PRL. Odczuwaliśmy wtedy tak dotkliwy brak mieszkań, że kto mógł, chciał je mieć na własność.
Spełnienie marzenia stało się łatwiejsze po zmianach ustrojowych.
– Budowę mieszkań musimy jednak finansować z własnego konta, ponieważ państwo wycofało się ze wspierania spółdzielni mieszkaniowych, a mieszkań komunalnych czy zakładowych prawie się nie buduje. W efekcie coraz więcej z nas jest właścicielami lokali. Również dlatego że nastąpiło uwłaszczenia wielu mieszkań zbudowanych przed okresem transformacji – tłumaczy Strzeszyński.
Według Eurostatu w wynajętych mieszkaniach żyło w 2017 r. prawie 16 proc. mieszkańców Polski – o 3 pkt proc. mniej niż w 2010 r. Ta statystyka jest jednak zaniżona. Bo część osób wynajmuje mieszkania "na czarno".
Podobnie jak w Polsce jest w krajach byłego bloku wschodniego. Inaczej jest na Zachodzie. Na przykład w Niemczech aż 49 proc. ludności wynajmuje mieszkania, w Austrii – 45 proc., w Wielkiej Brytanii i Szwecji – 35 proc.
– To kraje zamożne, ich mieszkańcy nawet na emeryturze nie mają problemów z opłatami za wynajmowanie domu czy mieszkania. Wielu nie kupuje nieruchomości na własność, bo często się przemieszcza, na przykład za pracą – uważa Strzeszyński.
Z danych Eurostatu wynika również, że 6,7 proc. ludności naszego kraju było nadmiernie obciążone kosztami użytkowania mieszkania (średnio w UE 10,4 proc.). Pochłaniały one co najmniej 40 proc. ich dochodu rozporządzalnego.
Ale, jak się okazuje, pod tym względem jest znacznie lepiej niż na przykład w 2012 r., gdy problem ten dotyczył aż 10,5 proc. ludności.