Minęło 75 lat, odkąd warszawska ulica Sienna na zawsze straciła swoje oblicze. Na przedwojennych fotografiach widać jak była malownicza. Zabudowana niedużymi, dwu- i trzypiętrowymi kamieniczkami miała wiele uroku. Ciągnęła się od Marszałkowskiej po Towarową, a pod numerem 29 stała kamienica Openheimów, Rubina i jego siostry Chany Małki, po mężu Tugendreich. Jak większość przedwojennych stołecznych nieruchomości budynek był zadłużony. W momencie wybuchu wojny na hipotece widniał dług ponad 56 tys. zł. To była równowartość 140 pensji sędziego (11 lat pracy), a nauczyciel mógł tyle zarobić przez 33 lata.
Przez Sienną, niedaleko Marszałkowskiej, przebiegał od 1940 r. mur odgradzający getto od reszty miasta. Kiedy po powstaniu i wywózce do Treblinki pozostałych przy życiu Żydów zapadła decyzja władz okupacyjnych o likwidacji getta, w proch i pył obrócono domy po obu stronach muru. Kamienica Openheimów też legła w gruzach. Po wojnie o jej właścicielach wiadomo było tylko tyle, że Chana Małka wraz z córką i synem wyjechała z Polski. A wiadomo stąd, że 28 czerwca 1947 r. przed notariuszem w Tel Awiwie udzieliła krakowskiemu adwokatowi Ludwikowi Laustbaderowi pełnomocnictwa do „przeprowadzenia reprywatyzacji, zabezpieczenia i odebrania w posiadanie położonych w Warszawie następujących nieruchomości – Królewska 31, Sienna 29 i Inowrocławska na Woli”.
Ludwik Laustbader nie wywiązał się z zadania. Napisał na dokumencie, że udziela substytucji innemu adwokatowi. Wiadomo, że wniosek o ustanowienie własności czasowej w imieniu Chany Małki złożył warszawski adwokat Jerzy Suchecki. Jednak na pełnomocnictwie krakowskiego mecenasa jego nazwisko zostało dopisane innym charakterem pisma i ciemniejszym atramentem. Kto dopisał? Kiedy? Nikt się tym nie interesował aż do 2008 r., kiedy Maciej M., znany z przejęcia działki na pl. Zamkowym wraz z kawałkiem Trasy W-Z oraz wyrzucenia gimnazjum z Twardej na peryferia Mokotowa, znalazł spadkobierców przedwojennych właścicieli.
Maciej M. zainteresował się kamienicą Openheimów, bo zajmowała ona plac między dzisiejszą ulicą Emilii Plater a Pałacem Kultury, obok Sali Kongresowej. Zaś po drugiej stronie Kongresowej jest najsłynniejsza warszawska "działka Duńczyka", Chmielna 70, kiedyś należąca do obywatela Danii Jana Holgera Martina. O nią również starał się swego czasu Maciej M., ale przegrał rywalizację z mecenasem Robertem N. To bliźniacze place, z których każdy jest wart ponad 100 mln dzięki specjalnie dla nich stworzonym planom zagospodarowania przestrzeni wokół PKiN.
W odnalezieniu spadkobierców Chany Małki Tugendreich pomogła mu adwokat z Tel Awiwu. Wnukowie, Benjamin i Dawid Tugendreichowie, udzielili jej pełnomocnictw oraz wskazali brata stryjecznego Yohannana Elkesa, który mieszka w Wielkiej Brytanii i też ma prawo do spadku po babce. Od niego też dostała plenipotencje, które przekazała Andrzejowi M., znanemu warszawskiemu adwokatowi. I to prawdopodobnie ona znalazła też rozwiązanie, w jaki sposób „zaopiekować się” całą działką Openheimów.
Kurator z Karaibów
Spadkobiercy Chany Małki mieli prawo tylko do połowy działki. Druga część należała do jej brata Rubina Openheima, po którym ślad zaginął w połowie wojny. A skoro nie wiadomo, gdzie się podziewa, to był mu potrzebny kurator, który do czasu ustalenia miejsca jego pobytu lub miejsca pobytu spadkobierców strzegłby majątku. Na prośbę adwokat z Tel Awiwu tego zadania podjął się S. Bartlett, obywatel Saint Kitts & Nevis, karaibskiego państewka – stamtąd poszukiwał Rubina, jego żony i ewentualnych spadkobierców. W Polsce też trwały poszukiwania. Bartlett udzielił w tym celu pełnomocnictw mecenasowi Tomaszowi Ż., który obecnie przebywa w areszcie wraz z Andrzejem M., swoim mentorem, w którego kancelarii jako aplikant stawiał pierwsze kroki w zawodzie, a także Maciejem M. oraz jego synem Maksymilianem w związku z tą i kilkoma innymi reprywatyzacjami. (O Tomaszu Ż. pisaliśmy w Magazynie DGP 106/2017 – red.)
Mecenas Tomasz Ż. udał się z papierami uzyskanymi od Bartletta do notariusza, który dziwnym trafem nosił takie samo nazwisko jak on, lecz nie figurował na liście Okręgowej Rady Notarialnej, i otrzymał od niego potwierdzenia, że wszystko jest zgodne z oryginałami. Następnie Ż. złożył dokumenty w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia w celu oficjalnego ustanowienia Bartletta kuratorem Rubina Openheima lub spadku po nim. Tu się jednak sprawa skomplikowała. Bo sąd był w posiadaniu aktu zgonu współwłaściciela Siennej 29, który według dokumentu nie żyje od 1943 r. Karaibski kurator i jego warszawski pełnomocnik zostali więc wyeliminowani z gry.
Ala sędzia, która pokrzyżowała plany kuratora, musiała mieć świadomość wartości działki, bo pieczę nad sprawą powierzyła mecenas Grażynie K.-F., sprawdzonej już opiekunce majątków opuszczonych, choćby przy reprywatyzacji gimnazjum na Twardej. Ani ratusz, który był właścicielem gruntu, ani Biuro Gospodarowania Nieruchomościami (BGN) nie były zainteresowane objęciem kuratelą spadku po Rubinie Openheimie, choć zgodnie z prawem, jeśli właściciel umiera bezpotomnie, nie pozostawił testamentu i nie zostało przeprowadzone postępowanie spadkowe, to jego majątek automatycznie staje się własnością Skarbu Państwa.
Rejestracja spadku
Równolegle z działaniami kuratorów toczą się postępowania spadkowe. W Izraelu, jak na całym świecie, o nabyciu spadku decydują sądy powszechne. W listopadzie 2008 r. rejestrator do spraw spadkowych w Tel Awiwie zaświadcza, że Yohannan Elkes jest uprawniony do połowy spadku po babce, a Benjamin i Dawid Tugendreichowie po jednej czwartej każdy. Ten dokument, przetłumaczony w Warszawie, mecenas Andrzej M. przedstawia w Sądzie Okręgowym w Warszawie. Ten uznaje, że dokument jest ważny na terenie naszego kraju. Obywatel brytyjski i dwaj obywatele izraelscy dziedziczą po babce wszystko z wyjątkiem nieruchomości położonych na terenie Polski, co wynika z ustawy z 1920 r. o nabywaniu polskiej ziemi przez cudzoziemców. Rodzi się pytanie: co ta trójka odziedziczyła? Chyba tylko długi, których nie sposób już odrzucić. Babka zmarła prawie pół wieku temu. Nikt z rodziny nie spodziewał się majątku, więc nie interesowano się sprawami spadkowymi.
Miesiąc po tym, jak Grażyna K.-B. została kuratorem spadku nieobjętego po Rubinie Openheimie w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Śródmieścia, odbyła się kolejna rozprawa. Mecenas wystąpiła o zezwolenie na wykonanie czynności przekraczającej zakres zwykłego zarządu majątkiem spadkowym. Sędzia Jan W., który rozpatrywał większość wniosków mecenas Grażyny K.-B., wyraził zgodę, by kurator sprzedała spadek, nad którym miała czuwać, i wskazał, w jaki sposób ma to zrobić. Wynajęty przez Macieja M. biegły rzeczoznawca wycenił udziały w nieruchomości Rubina na 345 tys. zł. W przeciwieństwie do izraelskiego rejestratora spadku nasz sędzia uznał, że każdy z tej trójki wnuków dziedziczy po równo i każdy ma zapłacić po jednej trzeciej tej kwoty, czyli po 115 tys. zł, za udziały stryjka, by w ten sposób nabyć prawa do całości działki. Sędzia orzekł też, że każdy z nich połowę zasądzonej kwoty ma wpłacić na konto mec. Grażyny K.-B. jako honorarium za pracę.
Od tego momentu nic już nie stało na przeszkodzie, by Maciej M. z mecenasem Andrzejem M. – pełnomocnicy Yohannana, Benjamina i Dawida – wystąpili w imieniu spadkobierców o zwrot dziedzictwa rodowego. W lutym 2012 r. prezydent Warszawy wydaje decyzję przyznającą wnukom Chany Małki prawo wieczystej dzierżawy działki przy dawnej ulicy Siennej. Dokument liczy wiele stron i jest w nim zastrzeżenie, że przed podpisaniem aktu notarialnego użytkownicy, z uwagi na fakt posiadania obcego obywatelstwa, muszą legitymować się wymaganymi prawem zezwoleniami na posiadanie gruntów w Polsce.
Ale już w trakcie sporządzania decyzji wiadomo było, że żadni spadkobiercy, na rzecz których decyzja była wydana, nie stawią się. Bo chwilę po uzyskaniu decyzji sprzedali Maciejowi M. udziały swoje i stryjka. To znaczy – Maciej M. stawił się przed notariuszem Arturem Sz., swoim sąsiadem zresztą, bo obaj wynajmowali biura w tym samym budynku przy al. Szucha – i tam Maciej M., działający w imieniu własnym, kupił od Macieja M., czyli od siebie, ale jako pełnomocnika Yohannana Elkesa oraz Benjamina i Dawida, braci Tugendreichów, prawa i roszczenia do nieruchomości położonej przy dawnej ul. Siennej 29 za kwotę 345 tys. zł. Następnie udał się do Wydziału Spraw Dekretowych i Związków Wyznaniowych na pl. Starynkiewicza, gdzie od ręki otrzymał odpowiednią decyzję podpisaną przez naczelnik Gertrudę J.-F.
Cudotwórcy z BGK
Już po uzyskaniu korzystnej decyzji o zwrocie kawałka pl. Defilad, po podpisaniu aktu notarialnego i po wpisaniu do hipoteki nowego użytkownika wieczystego – Macieja M., okazało się, że dział IV księgi wieczystej, w którym figuruje zadłużenie nieruchomości, bardzo szpeci cały interes. Zastępca dyrektora BGN Jakub R. (w areszcie m.in. za Chmielną 70 i sanatorium w Zakopanem), który podpisywał pierwszą decyzję zwrotową, nie mógł sobie chyba darować, że przekazał "towar" obciążony długami i przez cały rok prowadził pertraktacje z Bankiem Gospodarstwa Krajowego, który jest depozytariuszem wszystkich starych długów. Naciskał, by bank przeliczył przedwojenne złotówki na dzisiejsze i pozwolił spłacić długi.
Małgorzata Ż., naczelnik Wydziału Pełnomocnictw i Likwidacji Zobowiązań BGK, w końcu przeliczyła. „Bank Gospodarstwa Krajowego jest właściwy do wydania dokumentu urzędowego zezwalającego na wykreślenie z działu IV księgi wieczystej (...) ujawnionego obciążenia: – hipoteki umownej zwykłej w sumie 12,90 zł na rzecz BGK; – hipoteki umownej zwykłej w sumie 7,50 zł na rzecz BGK.” Powołując się na stosowne uchwały zarządu banku i posługując się upoważnieniem prezesa BGK Dariusza D., naczelnik poinstruowała jeszcze, że dodatkowo należy wnieść opłatę w wysokości 250 zł na konto BGK.
A więc dług o wartości 430 pensji nauczycielskich z 1939 r. wyniósł po jej przeliczeniach 20,40 zł. Po przelaniu na konto BGK 270,40 zł Maciej M. uwolnił się od cudzych zobowiązań, ale w księdze wieczystej nic się nie zmieniło. Dopiero następne monity Jakuba R. doprowadziły do wydania dokumentu stwierdzającego możliwość wykreślenia wpisu. W listopadzie 2012 r. kierownik działu nieruchomości dekretowych BGN skierował pismo do działu finansów i zamówień publicznych z prośbą o przelanie na rzecz Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa z konta Urzędu m.st. Warszawy 100 zł, z góry dziękując za udzieloną pomoc. To miasto Warszawa, które osiem miesięcy wcześniej przekazało działkę na pl. Defilad w prywatne ręce, sfinansowało wykreślenie z księgi wieczystej zadłużenia.
Szklane projekty
Nim obie działki zostały oddane tzw. inwestorom, trwały prace nad planem zagospodarowania przestrzennego pl. Defilad. Wymyślono, że podarunek Józefa Stalina trzeba zasłonić wieżowcami. Na wizualizacjach chwalono się biurowcami sięgającymi nieba. Na działkach Duńczyka i Macieja M. miały mieć po 240 m wysokości. Ale jak postawić taki dom na działce o powierzchni ledwie 1000 mkw.?
Chmielna 70 i Sienna 29 według planu zagospodarowania przestrzennego z 1949 r. były przeznaczone na tereny publiczne. Część zapisanych w hipotekach działek znalazła się pod Pałacem Kultury, inne fragmenty wchłonęła ul. Emilii Plater. To było główną przyczyną odmowy zwrotu, jaką otrzymali przedwojenni właściciele w latach 50.
Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia narzucanie właścicielom malutkich działek, by budowali na nich gigantyczne wieżowce. Poza jednym. Chcąc sprostać planom urbanistów, trzeba było wyodrębnić kawałki sąsiednich działek i scalić je z właśnie odzyskanymi. Temu celowi podporządkowany był plan zagospodarowania przestrzennego terenu wokół Pałacu Kultury i Nauki, przyjęty przez Radę m.st. Warszawy w listopadzie 2010 r. Następstwem zaś opracowania planu były targi o dzielenie i scalanie działek w otoczeniu dawnego adresu Sienna 29. We wniosku Macieja M., skierowanym do Urzędu m.st. Warszawy 1 czerwca 2012 r., znalazły się polecenia (sic!), jakie działki należy przyłączyć i jak należy przeprowadzić podziały, żeby możliwe było wykonanie inwestycji założonej w planie. Pisał: „W związku z wpisaniem mnie jako wieczystego użytkownika działki 24/14 w (...) oraz działki 19/26 z (...) zwracam się o wydzielenie działek odpowiadających działce pod inwestycje w obszarze 2U/MW o łącznej powierzchni 2713 m przez dokonanie podziału nieruchomości w następujący sposób: z działki nr 19/28 o powierzchni 2,250 ha wydzielić działkę o powierzchni łącznej 462 m w następujący sposób...”. I tak dalej, w tym samym stylu nakazowo-rozkazującym.
Nie ulega wątpliwości, że uwłaszczenie się Macieja M. na jednym z najdroższych placów w Polsce nie byłoby możliwe bez współpracy radców prawnych ratusza i samorządowego kolegium odwoławczego, sędziów oraz notariuszy. Prokuratorzy na salach sądowych zwykli w takich przypadkach mówić: działali wspólnie i w porozumieniu. Wprawdzie ten ostatni punkt nie jest jeszcze udokumentowany na tyle, by powstał akt oskarżenia, ale trudno znaleźć inne wyjaśnienie takiej ekwilibrystyki prawnej, którą uprawiano, a miała ona na celu wyłącznie stworzenie pozorów legalności.
PS: Komisja weryfikacyjna ustaliła też, że Benjamin i Dawid Tugendreichowie oraz Yohannan Elkes nic nie wiedzieli o prowadzonym w Polsce postępowaniu spadkowym i nie udzielali nikomu pełnomocnictw.
Autorka jest emerytowaną dziennikarką, wieloletnią działaczką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów im. Jolanty Brzeskiej. Zasiada w radzie społecznej przy komisji weryfikacyjnej badającej warszawską reprywatyzację