Ceny ofertowe topnieją i są najniższe od 12 miesięcy, jednak sprzedający są także mniej skorzy do udzielania rabatów – wynika z najnowszego raportu Szybko.pl, Metrohouse i Expandera. Kwota wywoławcza za 1 mkw. nie była tak niska od lutego ubiegłego roku. Od października 2010 roku jest to kolejny miesiąc z rzędu, kiedy analitycy odnotowali spadek cen wywoławczych.
W marcu za 1 mkw. sprzedający żądali średnio 8280 zł. Dla porównania jeszcze po wakacjach kwota ta była o 300 zł wyższa. Jeśli przełożymy to na średni metraż mieszkania, który oscyluje wokół granicy 50 mkw., okazuje się, że sprzedający już na etapie oferty liczą przeciętnie na 15 tys. zł mniej. Trzeba jednak zauważyć, że stołeczny rynek w porównaniu z innymi miastami jest w dobrej kondycji. W ostatnich 12 miesiącach ceny spadły o 1 proc., podczas gdy w największych miastach średnio było to 2,2 proc.
"Mimo że w Warszawie wciąż sprzedaje się najwięcej mieszkań w całej Polsce, a popyt systematycznie rośnie, to wciąż liczba lokali na rynku znacznie przewyższa zainteresowanie" – tłumaczy Marta Kosińska z Szybko.pl. Podkreśla jednak, że nie jest to jedyna przyczyna. Zdaniem Kosińskiej część sprzedających jest już zmęczona czekaniem na kupca. Dotyczy to zwłaszcza właścicieli największych mieszkań, którzy zaczynają obniżać ceny.

"Drugą grupą są osoby, które kupiły lokum w górce – w cenie 8 – 10 tys. zł za 1 mkw. Z powodu kredytów ci ludzie nie bardzo mogą schodzić z cen, z drugiej strony powoli zdają sobie sprawę, że nie mogą czekać w nieskończoność i obniżają stawki" - podsumowuje Kosińska. Autorzy raportu zwracają uwagę na jeszcze jedno zjawisko – mimo spadków cen ofertowych rosną kwoty transakcji. Średnia cena nabywanego mieszkania wzrosła o 6 tys. zł. Zdaniem analityków główna w tym zasługa wiadomości o ograniczeniu programu „Rodzina na swoim”. O zlikwidowaniu rządowych dopłat na rynku wtórnym słyszy się już od jesieni, jednak wciąż do nich nie doszło. Zarazem z miesiąca na miesiąc ze strony urzędników dochodzą informacje, że to już.

Reklama
"Mamy do czynienia ze swoistą nagonką medialną na program „Rodzina na swoim”. Działa to mobilizująco na osoby, które poszukują mieszkania. Większość z nich decyduje się na szybki zakup, nawet płacąc nieco więcej" - mówi Marcin Jańczuk z Metrohouse. Wykorzystują to sprzedający, którzy wiedząc o presji, jaka ciąży na drugiej stronie, są mniej skorzy do negocjacji. "Potwierdzają to zarówno skrócenie czasu sprzedaży, jak i przeprowadzane transakcje – 80 proc. z nich dotyczy mieszkań z dopłatą" - dodaje Marcin Jańczuk.
Reklama
Te tendencje mogą jednak wkrótce ulec zmianie. Wartość wskaźnika kwalifikującego mieszkania do dopłaty wzrosła o 760 zł i jest obecnie najwyższa w historii. Oznacza to, że w drugim kwartale rządowym kredytem objęte są mieszkania, w których wartość za 1 mkw. wynosi aż 9,8 tys. zł. Jeszcze w pierwszych miesiącach tego roku do „Rodziny na swoim” kwalifikowało się co drugie lokum oferowane na rynku wtórnym. Po podwyżce program obejmuje 62 proc. rynku. Komentatorzy rynku zakładają, że tak duże zwiększenie dostępności lokali z dopłatą może zniwelować dominację sprzedających. Z drugiej jednak strony wciąż jest to ostatni moment, by kupić lokum z drugiej ręki z rządowym kredytem.
" Zmiany zapewne zachęcą ich do zintensyfikowania poszukiwań i zamknięcia transakcji przed nieuchronnym wprowadzeniem ograniczeń w programie „Rodzina na swoim”. Wraz ze zjawiskiem sezonowości na rynku nieruchomości powinno to skutkować ożywieniem rynku i zwiększeniem liczby transakcji" - prognozują analitycy Szybko.pl, Metrohouse i Expandera.