Zalegają w bazach miesiącami czy wręcz latami. Można by pomyśleć, że nie mają wpływu na rynek. Tymczasem stają się punktem odniesienia przy ustalaniu ceny ofertowej nowych lokali trafiających na rynek – mówi „Rzeczpospolitej” Marek Kiełpikowski, szef bydgoskiej agencji Arenda M. Kiłpkowski.
Wtóruje mu Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości: W zależności od rodzaju mieszkania, standardu czy lokalizacji, ceny ofertowe są przeszacowane od 20 do 40 procent. O cenie decyduje chciejstwo właściciela lub jego sytuacja finansowa.
Nakręcająca się spirala cen ofertowych to jeden z powodów, dla których część właścicieli mieszkań latami czeka na kupców. Przykłady można mnożyć: 83 mkw. w Gdańsku Wrzeszczu za 1,3 mln zł sprzedawane jest od 2010 roku, 70 mkw. w Poznaniu za 570 tys. zł od 2011 roku, a np. 94 mkw. w Warszawie za 980 tys. zł od 2005 roku!
Eksperci rynku nieruchomości szacują przy tym, że większość cen wywoławczych jest jednak o 10-30 proc. wyższa od cen rynkowych. I przekonują, że to najczęściej mieszkania położne w najpopularniejszych dzielnicach danych miast.
Tymczasem, jak przekonuje Mariusz Cygan z gdańskiego oddziału Metrohouse & Partnerzy, podczas negocjacji koszty zakupu przyszłego M można zbić o 5-10 proc.