W sezonie grzewczym media co tydzień informują o przypadkach zatruć i zgonów z powodu czadu. Sami go nie zauważymy: nie ma zapachu, smaku, barwy, nie szczypie w oczy. Nawet sprawny kominek, piecyk, gazowy podgrzewacz wody może powodować powstawanie trującego tlenku węgla, gdy jest zbyt mały dopływ świeżego powietrza. Gdy do tego urządzenie jest niesprawne, a wentylacja zatkana lub źle zaprojektowana – ryzyko tragedii rośnie. Sprzymierzeńcami czadu są nowe, szczelne okna, drzwi czy zatkana wentylacja w łazience. Objawy mogą się pojawiać nawet przez 10 kolejnych lat od chwili zatrucia.

Reklama

Najprostsza metoda to wietrzenie, ale by zaoszczędzić na ogrzewaniu zimą, uszczelniamy każdą szczelinę. I zapominamy o sprawdzaniu pieców i przewodów kominowych. "Piecyki bywają zanieczyszczone, źle wyregulowane, zepsute" - mówi Patrycja Pokrzywa, rzeczniczka bielskiej straży pożarnej.

Czujnik problemów z instalacją nie rozwiąże, ale ostrzeże o zagrożeniu. Kosztuje kilkadziesiąt złotych, a za 100 – 200 zł można kupić urządzenie, które ostrzeże też przed wyciekiem gazu, np. z palnika w kuchni, oraz przed dymem. Warto zwrócić uwagę, by detektor czadu był produkowany zgodnie z normą EN 50291:2001. Czujniki można kupić w sieci, w sklepach instalatorskich, marketach budowlanych.

Czujniki warto zamontować tam, gdzie ewentualnie może wytworzyć się czad. Zależnie od lokalu może to być pokój z kominkiem, piecem, kuchnia czy łazienka z piecem gazowym lub dwufunkcyjnym. Zalecenia producentów są różne: część mówi o umieszczeniu czujnika o 1 – 3 m od urządzenia, inni o przynajmniej 2 m, co w małych łazienkach bywa trudne. Czujnika nie wolno zasłaniać ani montować obok kratek wentylacyjnych. Potem powinniśmy co jakiś czas sprawdzać stan baterii.

Domy piętrowe czy z poddaszem powinny mieć przynajmniej jedno urządzenie na każdej kondygnacji, jeśli na każdym piętrze są urządzenia związane ze spalaniem.