W końcu marca ubiegłego roku w naszym kraju było 13,7 mln mieszkań. To o 1,2 mln więcej niż w połowie 2002 roku – wynika z ubiegłorocznego spisu powszechnego ludności i mieszkań przeprowadzonego przez GUS. Można przyjąć, że w ciągu dziewięciu lat dzielących oba badania na rynku pojawiało się średnio 360 – 370 nowych mieszkań dziennie.
Niestety, medal ten ma także drugą, ciemniejszą stronę – choć lokali przybywa, to nadal mamy do czynienia z ich deficytem. Jak oceniają eksperci, nie zmniejszył się on od dekady i wynosi 1,5 mln – tyle mniej jest zamieszkałych lokali w stosunku do liczby gospodarstw domowych. Jak to możliwe? Wytłumaczenie zjawiska również znajdujemy w GUS – w swojej prognozie demograficznej wyliczył on, że w ciągu minionych dziewięciu lat przybyło nam 1,2 mln gospodarstw. Wniosek? Liczba mieszkań oddawanych do użytku ledwie nadąża za wzrostem liczby gospodarstw domowych – ocenia Katarzyna Kuniewicz, dyrektor działu badań i analiz rynku w firmie doradczej Reas monitorującej rynek mieszkaniowy. Innymi słowy: dziurę na rynku mieszkaniowym powstałą przed dziesięcioleciami udało się zasypać. Ale powstała nowa i w stosunku do tej z 1988 roku nawet się pogłębiła – wtedy brakowało „tylko” 1,3 mln lokali.
Utrzymywanie się wysokiego deficytu ma różne przyczyny. W ostatnich latach w wiek dojrzały weszły pokolenia z wyżu demograficznego z początku lat osiemdziesiątych. A w wyniku zmian kulturowych dużo młodych singli zaczęło tworzyć własne gospodarstwa domowe – mówi Kuniewicz. Tę teorię potwierdzają dane GUS – w ostatnich dziewięciu latach liczba jednoosobowych gospodarstw domowych wzrosła o ponad 700 tys., a wśród nich najwięcej jest właśnie singli.
Problemu deficytu mieszkań nie są w stanie rozwiązać ani deweloperzy, ani osoby budujące domy jednorodzinne. To oferta dla zamożnych rodzin i takich, które mają wysoką zdolność kredytową. A obok nich jest przecież bardzo dużo gospodarstw domowych o niskich lub średnich dochodach – zwraca uwagę dr Bogusława Ziółkowska z Politechniki Częstochowskiej. Jej zdaniem brakuje po prostu skutecznej polityki mieszkaniowej, która mogłaby polegać m.in. na budowaniu mieszkań na wynajem, o umiarkowanym czynszu, dostosowanym do przeciętnych zarobków. Tę rolę miały odgrywać wspierane przez państwo Towarzystwa Budownictwa Społecznego, ale niestety ich działalność jest niewielka w stosunku do ogromu potrzeb – twierdzi dr Ziółkowska.
Reklama
Tymczasem deficyt mieszkań ma poważne konsekwencje. Z badań wynika, że przy podejmowaniu decyzji o powiększeniu rodziny o drugie lub kolejne dziecko istotną rolę odgrywa posiadanie samodzielnego mieszkania – mówi prof. Zbigniew Strzelecki, przewodniczący Rządowej Rady Ludnościowej. Jego zdaniem konieczne jest wprowadzenie rozwiązań, które pomogłyby młodym rodzinom zdobyć własne mieszkanie. Na razie jednak rząd woli ciąć dopłaty w „Rodzinie na swoim”, ograniczać becikowe i wydłużać wiek emerytalny. O zachętach do rodzenia dzieci nie myśli. Bo przecież dzieci kosztują, a podatków nie płacą.