Lokal o pow. 56,50 mkw. znajdujący się w budynku w miejscowości Osieki 7, w którym mieszkał wraz z wujkiem skazany za morderstwo i gwałty Leszek P., nazywany "wampirem z Bytowa", wraz z przynależnym udziałem w gruncie i częściach wspólnych nieruchomości wystawiła na sprzedaż gmina Borzytuchom (Pomorskie). Cenę wywoławczą określono na 39 tys. zł. Przetarg zaplanowano na 18 czerwca. Wymagane 4 tys. wadium w ostatnim możliwym terminie (12 czerwca) wpłacił jeden zainteresowany i choć pieniądze na konto gminy trafiły dopiero 15 czerwca, to przetarg się odbył.
Mieszkanie po "wampirze z Bytowa" kupiło za 39 tys. 390 zł małżeństwo mieszkające w gminie Borzytuchom. To Sonia i Marcin Burandt, którzy działają w branży weselnej.
Chcemy ten budynek doprowadzić do stanu użytkowego. Przede wszystkim zainspirowała nas architektura. Interesują nas obiekty poniemieckie. Sami też mieszkamy w budynku z architekturą XIX-wieczną – powiedziała PAP nabywczyni.
Przyznała, że gdy z mężem weszła do budynku i zobaczyła ruinę, poczuła lekkie przerażenie. Zachwycił ją jednak strych, mimo że na pierwszy rzut oka wydawało się, że belki stropowe będą nie do uratowania. Marcin po konsultacjach z kolegami z branży budowlanej doszedł jednak do wniosku, że jesteśmy w stanie doprowadzić ten dom do użytku. Mamy masę pomysłów i codziennie rozmawiamy, co tam zrobimy i jak to zrobimy. Sama już się nie mogę doczekać pierwszych prac – zaznaczyła Burandt.
Mąż kobiety podkreślił, że to żona sprawiła, że zgłosili się do przetargu i kupili to mieszkanie. To ona będzie zajmować się urządzaniem wnętrza. Podkreśliła, że zamierza zachować surowy, rustykalny klimat budynku, oryginalna cegłę. Liczy, że uda jej się zachować drzwi wejściowe. Mamy dużo starych mebli, które zamierzamy tam przenieść – powiedziała w rozmowie z dziennikarzem PAP.
Oboje podkreślili, że nie zamierzają się wprowadzić do kupionego lokum. Nam to mieszkanie nie będzie służyło. Może ta wioska będzie się w przyszłości rozwijała turystycznie i w tym kierunku i my pójdziemy z naszą inwestycją – mówił Burandt w kontekście ewentualnego wynajmu.
Zaznaczył przy tym, że "motorem napędowym" do nabycia nieruchomości po "wampirze z Bytowa" nie był "jej poprzedni lokator". On tam zresztą tylko pomieszkiwał, jak mówią mieszkańcy, był skrzywdzonym dzieckiem, ofiarą tamtych czasów – powiedział nowy właściciel mieszkania w Osiekach.
Małżeństwo czeka jeszcze kilka formalności związanych z nabyciem nieruchomości, w tym podpisanie aktu notarialnego.
Burandtowie zapowiedzieli, że prace remontowe zamierzają rozpocząć nie wcześniej niż zimą.
Gmina Borzytuchom wymeldowała Leszka P. z mieszkania w budynku Osieki 7 w marcu 2020 r. Kilka lat wcześniej przeprowadziła jego wujka do lokum w Borzytuchomiu.
Nieruchomość w Osiekach to poniemiecki trzyrodzinny budynek. Po upadku pegeerów przejęła go Agencja Nieruchomości Rolnych. Obecnie mieszkają w nim dwie rodziny, które wykupiły mieszkania na własność i jak powiedział PAP wójt gminy Borzytuchom dr Witold Cyba, dbają o swoje części. Natomiast lokum, w którym jako ostatni faktycznie mieszkał krewny Leszka P., jest w gestii gminy. Pustostan popadł w ruinę, wymaga generalnego remontu. Jeszcze w 2019 r. gmina planowała go sprzedać, ale wycofała się z przetargu. Zdecydowała, że przeprowadzi postępowanie, gdy Leszek P. zostanie wymeldowany.
Decyzja administracyjna o wymeldowaniu z mieszkania gminnego Leszka P. nie została zaskarżona. Dr Witold Cyba poinformował, że Leszek P. kontaktował się z urzędem, rozmawiał z pracownicą, pytał o wujka, o to, co ludzie o nim mówią. Nie interesował się sprawą przetargu.
Leszka P. uważano za największego seryjnego mordercę w Polsce. Po raz pierwszy skazany został w 1992 r. za zgwałcenie 40-letniej kobiety: dostał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu. Później prokuratura oskarżyła go o 20 przestępstw, w tym 17 zabójstw. Według śledczych, "wampir z Bytowa" (jak go nazwała prasa) od 1984 r. do 1992 r. mordował kobiety w całej Polsce, bijąc je i dusząc, a następnie gwałcąc. W śledztwie P. przyznał się do ponad 60 morderstw. Podczas procesu zmienił jednak wyjaśnienia i nie przyznał się do żadnego zarzutu. Twierdził, że do obciążenia samego siebie namówili go policjanci, obiecując lepsze traktowanie oraz dając paczki z żywnością i alkohol.
W grudniu 1996 r. Sąd Wojewódzki w Słupsku uznał P. za winnego tylko jednego zabójstwa i zgwałcenia - 17-letniej Sylwii D. spod Słupska i orzekł karę 25 lat więzienia. Od pozostałych zarzutów uniewinniono go. Sąd podkreślił słabość aktu oskarżenia i uznał, że P. podpowiadano wiele szczegółów dotyczących zbrodni. Dochodzenie prowadzono tendencyjnie, dopasowując dowody do treści wyjaśnień oskarżonego. Zapewne wielu spraw objętych aktem oskarżenia już nigdy nie uda się wyjaśnić - konkludował sąd.
Od wyroku odwołał się zarówno prokurator, który żądał dla P. dożywocia, jak i obrona - która wnosiła o uniewinnienie. W marcu 1998 r. gdański Sąd Apelacyjny utrzymał wyrok w mocy. Obie strony procesu wniosły kasację do Sądu Najwyższego. Ostatecznie prokuratura kasację wycofała, a tą wniesioną przez obronę SN odrzucił jako "oczywiście bezzasadną" i utrzymał karę 25 lat więzienia za zabójstwo 17-latki.
Kara zakończyła się 11 grudnia 2017 r. P. jednak nie wyszedł na wolność. Został umieszczony w placówce w Gostyninie, gdzie trafiają sprawcy najpoważniejszych przestępstw, którzy odbyli karę więzienia, ale w opinii dyrektorów placówek powinni nadal być izolowani, bo z powodu preferencji seksualnych lub zaburzeń osobowości mogą nadal popełniać kolejne przestępstwa.