Pracownicy zgłaszają do badaczy uwagi w różnych sprawach. „Drzwi do toalety nieraz uderzyły przechodzących korytarzem klientów” – donosi jeden, podczas gdy inny: „Często muszę biec do drukarki, żeby nikt nie zobaczył poufnego dokumentu, który został na nią wysłany”. Z reguły lubią to, co robią. Ale biuro na pewno urządziliby inaczej. „Stare niewygodne zużyte krzesło, tania zacinająca się myszka i klawiatura. A do tego kable współpracowników, ciągnące się na moim biurku i zabierające przestrzeń” – żalą się.
Pracownicy opowiadają też badaczom różne historie. Na przykład o wynikach ankiet na temat pracy działów sprzedaży. Wyszło, że w ogóle nie rozmawiają w biurze przez telefon, a powinni to robić od rana do nocy. Szef milczy w tej sprawie, bo nie wie, co robić. Pat. A podwładni jak schodzili do garażu, tak schodzą – spokojnie rozmawiać o sprawach służbowych mogą tylko w samochodach.
Utyskują dużo i chętnie, bo mają już dość takich przestrzeni („brakuje schodów między piętrami, trzeba długo czekać na windy”, „biuro nie jest dostosowane dla osób niepełnosprawnych – nie ma automatycznie otwieranych drzwi”). Poza tym chcą pracować w salach tematycznych dobieranych w zależności od nastroju, a w przerwie wyskoczyć na ping-ponga, huśtawki, zjeżdżalnie albo choćby wskoczyć do basenu z piłeczkami. Bo im się podobają takie kreatywne wnętrza. Szczególnie cenią sobie dom z ogródkiem w holu i boksy przypominające letniskowe chatki, oczywiście z oczkami wodnymi dookoła. Chcą wiedzieć, czy teraz i w ich firmie stanie choćby łóżko do pływania „na sucho” – wypełnione wodą o temperaturze ciała wprowadzi w głęboki relaks. Albo chociaż modułowe kapsuły, które poprzez terapię dźwiękiem, medytacją czy np. śmiechem pozwolą na szybką redukcję stresu. Na to też nie ma szans – usłyszą. Podobnie jak na hamak nad szybem windy, rury strażackie zamiast schodów czy np. ściankę wspinaczkową w recepcji.
Reklama
W projekcie, który przygotowują teraz eksperci, nie ma w ogóle parków służących rozrywce, nie licząc kilku pomieszczeń, w tym kawiarni i pokoju ciszy. Nie ma nawet mowy o minisali kinowej, salce koncertowej z instrumentami czy np. siłowni – bez znaczenia – ogrodowej czy pod dachem. Za Jeremym Myersonem, profesorem londyńskiej Royal College of Art, powtarzają w tonie złowieszczym, że biuro jak plac zabaw to „pogwałcenie dobrych praktyk projektowania”. Nie miejsce pracy, a raczej szałownia.
Reklama